Gotowe przygody

To była dla mnie największa rewelacja po przejściu na B/X. Na początek założyłem sobie, że zacznę korzystać z gotowych przygód, żeby się nie narobić. Jeśli gracze porzucą cudzy loszek w połowie - trudno. W 1/3 eksploracji cudzego modułu zabiorą się za coś innego - ich sprawa. Poszukiwanie gotowych materiałów, cała kultura narosła wokół przygód (spójrzcie tylko na forum facebookowe LotFPu albo na tenfootpole) i przede wszystkim prowadzenie ich okazało się być dla mnie niezwykle odświeżającym doświadczeniem. Bo musicie wiedzieć, że, zanim sięgnąłem po LotFP, przez kilkanaście lat prowadzenia skorzystałem może ze trzech gotowców.

Gdy zaczynałem mistrzować, naczytałem się całą masę poradników, które miały mnie do tego przygotować (w retrospekcji wydaje mi się, że dzisiaj udzielane są lepsze rady, ale nie jestem specjalistą, w którymś momencie straciłem zapał do tego tematu). Często powtarzano, by na początek zabrać się za coś gotowego. Chciałbym dzisiaj grzmotnąć jednego i drugiego w głowę, co powtarza taką radę i nie proponuje żadnej konkretnej przygody. Pierwsza sesja poszybowała w dół niczym ołowiany zeppelin, bo nie trafiłem z wyborem gotowca. Rany, pamiętam... zbyt wiele pamiętam z tej katastrofy. Potem już więcej tego błędu nie popełniłem i prowadziłem wyłącznie swoje kreacje. Gra na tym zyskała.

Może być tak, że moje przygody były dostosowane do nas, gimbusów, a tamto cudo przekraczało nasze możliwości poznawcze. Myślę jednak, że po prostu to była słaba, liniowa przygoda, która przegrała z kreatywnością lub jej brakiem młodych ludzi.

To też nie jest tak, że jest we mnie silne poczucie straty - po prostu korzystanie z gotowych przygód jest fajne. Chciałbym powiedzieć, że wygodne, ale to ściema. Przebijanie się przez tok rozumowania drugiej osoby, odkrywanie sekretów i smaczków, bycie przygotowanym, zabiera więcej czasu niż spisanie swoich notatek. Jest jednak dodatkową przyjemnością dla nas, mistrzów... jak to pompatycznie brzmi. Też wyzwaniem, konfrontacją (nie uniknę już patosu). Postawieniem na głowie swoich przyzwyczajeń. Okazją do podejrzenia cudzego warsztatu.

Z czasem zacząłem nabierać gustu - łatwiej jest mi rozpoznać dobrą przygodę (przynajmniej do B/X). Wiem, co spodoba się moim graczom i co mnie zadowoli. Na przykład Kowolski z jego gnomami (Gnomes of Levnec) zachwyca (nawet mam ochotę poprowadzić je ponownie). Córka Zimy Normana ma niesamowitą prezentację informacji, rzadko kiedy widzi się coś tak eleganckiego (podobnie wygląda Dziura w Dębie, również Normana). Raggi jest trudniejszy w odbiorze, ale na sesji działa (to chyba dziwnie świadczy o mnie i drużynie). A Gygax... Przebijam się już trzeci miesiąc przez Świątynię Złych Żywiołów, jest to prawdopodobnie najcięższa rzecz, jaką poprowadzę, jeśli w końcu gracze zbliżą się do lokalnego odpowiednika Hommlet. Na razie nic na to nie wskazuje, więc lektura stoi w miejscu. Jest jeszcze One Page Dungeon Contest, z którego prac korzystam - różnie to bywa, brak we mnie przekonania, że wyróżnienie jest gwarancją fajnego lochu.

Chyba powinienem zmierzać do jakiejś puenty...

Zacząłem spisywać swoje przygody, tak jakbym miał się nimi dzielić - jest z tym dużo zachodu, przy okazji zabawy i te moduły są obfitsze, gęstsze. Czy lepsze od moich dotychczasowych low prepowych wyczynów nie wiem, ponieważ mamy przerwę w kampanii i nie zdążyłem jeszcze sprawdzić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plotki, abstrakty i B2

Fate x 5e

Mechaniczny żargon w grze