Nadmiar

Mija kolejna minuta przeglądania DriveThru w poszukiwaniu okazji, kolejny kwadrans przeskakuję z bloga na blog w poszukiwaniu tekstu, który mnie wciągnie, choć mam już 14 otwartych kart na później (znacie pewnie to "później", które nigdy nie nadchodzi), kolejny raz widzę bundle'a, którego mogę zgarnąć za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt ziko, który w zasadzie mnie nie interesuje, ale mogę przynajmniej pooglądać obrazki. Poproszę pełne menu z deserem i barem sałatkowym, gdybym miał jednak zgłodnieć. I dalej: 7 różnych pedefów otwartych, w tle, żeby nie przeszkadzały. I jeszcze dalej, tak na was patrzę, pierwsze dodatki, które w życiu kupiłem (było to ok. 10 lat temu, pamiętam, był świetny kurs dolara, 2.6 złotego polskiego za sztukę, poza tym z amazona przesyłka lepiej się kalkulowała, gdy zamawiałem cztery książki zamiast jednej. Czy ja się usprawiedliwiam?!), trzy śliczne z zielonymi okładkami. Od tamtego czasu głównie służyły za podkładkę do wypełniania kart postaci do innej gry i zdobienia półki swoimi grzbietami.

Przygotowuję powolutku od kilku tygodni kampanię do LotFPa, a więc: zaglądam do podręczników do Labyrinth Lorda, nowych dedeków, szukam jakiś starych notek blogowych, przeglądam dziewięćgaga, oglądam seriale, próbowałem nawet słuchać black metalu, żeby lepiej zrozumieć grę.

Do sukcesów mogę zaliczyć:

  • przeczytałem Better than any Man, którego i tak nie zamierzam prowadzić, 
  • przygotowałem dwie piąte mapy,
  • mam kilka lokacji, nieee, sam ich nie przygotowałem, wziąłem je z one page dungeon contest i nawet przeczytałem,
  • planuję opisać własne wersje elfów, krasnoludów i niziołków, trzeci tydzień do tego się zbieram (zaraz, to nie jest sukces),
  • przeczytałem też podręcznik podstawowy. Brawo ja!
Jakąś połowę czasu poświęconą na przygotowania zmarnowałem brodząc w nadmiarze, w bezkresie możliwości. Gdy kończyłem wcześniejszą kampanię planowałem tą i jeszcze dwie inne, jeśli gracze nie podłapią osrowych klimatów. Ich prawo. Teraz mam z tyłu głowy myśl, za co następne się zabierzemy. Najmocniej tąpnął mną ostatni bundle z Adventures in Middle Earth - ja nawet nie lubię dedeków 5e, ale może fajnie sprawdzić. Z resztą mam jeszcze ze trzy, a może nawet cztery inne zestawy z promocji zupełnie nie ruszone. Dobrze, że tylko tyle. Przez lata pożegnałem się z myślą, że cokolwiek z nimi zrobię.

Przez bardzo długi czas biłem się z myślami, co zrobić z podręcznikami, których nie używam. Postanowienie było we mnie silne: zabiorę z domu rodzinnego przez Święta te kilka książek, trafią na bazar albo do znajomych, albo do pieca, albo na śmietnik. Kogoś może ucieszą. Mnie przestaną straszyć w nocy: błędne decyzje i zbytek, i ciągły paraliżujący nadmiar, brodzenie w treściach, których wciąż przybywa i ciągły ogień piekielny FOMO.

Z resztą ten tekst jest już dostatecznie długi.

Książek ostatecznie z domu nie zabrałem. Przywiązanie było zbyt wielkie.

Komentarze

  1. Przez chwilę myślałem, że piszesz o mnie i nawet miałem się obrazić. Uff, nie jestem sam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z erpegami też tak kiedyś miałem. Pierdyliardy zakładek z których na pewno kiedyś skorzystam i znajdę kamień filozoficzny mistrza gry. Teraz mam tylko podstawkę do Dungeon World, karty postaci i rozpiske ruchów podstawowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma we mnie tyle wstrzemięźliwości, ale mam takie przeczucie, że Twoja gra wcale na tym nie traci ;). I moja też, by nie straciła

      Poszukiwania erpegowego Graala to lwia część blogosfery i całego tego fermentu twórczego wokół tego hobby. I chyba jest trochę tak, że te poszukiwania są celem samym w sobie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Obciążenie i ekwipunek

Ciągłość i podział

Podróż w czasie