B/X DnD to też dwie gry

W (moim) erpegowym światku kilka lat temu bardzo popularne zrobiły się te wszystkie gry low prep typu: PbtA, Fate, Hillfolk itd. itp. Wspólne tworzenie świata i bohaterów, rozbudowane sesje zero, gra oparta o postaci i ich relacje, wiecie, o czym piszę. Przed sesją siadałem sobie z kartami postaci graczy i rozmyślałem (albo nie) o nadchodzącej zabawie. Z czasem szło mi coraz lepiej: jeśli na początku rzeczywiście potrzebowałem sporo czasu na przeanalizowanie sytuacji, tak z czasem było coraz łatwiej. Dlaczego wybierałem takie gry, które łatwo można przygotować? Trochę ze względu na modę, trochę lenistwo, też dlatego, że twórcy i fani byli przekonujący - te gry działają, mówili. Podobała mi się ta koncepcja, mniej roboty dla mnie, ta sama radość przy stole.

I tak mijały lata, a ja wkładałem coraz mniej wysiłku w poszczególne sesje (niekoniecznie kampanie, akurat zarys i początek gry miałem przemyślany). Aż w końcu prawie w ogóle przestałem się przygotowywać: bo jakoś to będzie, mam wszystko na stole, w sumie to robota graczy, by się zabawiać, coś zmyślę. I to nawet działało.

Z czasem też trudniej było mi zebrać się do zrobienia niezbędnych rzeczy. Gdy już napadała mnie ochota, by coś konkretnego zrobić, po pół godzinie przeglądania dziewięć gaga musiałem wychodzić na tramwaj na sesję. Swoje zadania przekładałem na kolejny tydzień.

To dość pesymistyczny obraz. Gdybym wkładał więcej wysiłku, sesje byłyby lepsze, może nie narzekałbym w myślach na ostatnią kampanię podczas robienia domowych porządków (od pół roku nie mogę się od tego uwolnić), ale one nie były złe. Były ok, jednak moja radość z grania była mniejsza. Coś tam, coś tam, dawanie z siebie wszystkiego...

Aż tu nagle, bum!

Na horyzoncie pojawiły się Lamentacje. Czytałem o tych oeserach po angielsku, polsku, śledzę sobie po cichutku tę scenę od dwóch, trzech lat. W sumie nie wiem czemu. Miałem wcześniej jakieś podejście do Swords and Wizardry, trochę Black Hacka, graczy to nie porwało. Ale o początkach kiedy indziej - wciąż wypatruję oznak buntu u graczy i brak mi pewności, że ten cały oeser zagrzeje na dłużej

Wracając do LotFPa, czy może w ogóle B/X - ależ ta gra wymaga pracy! Te wszystkie tabele i hexy i gotowe przygody, które trzeba przeczytać, bo nikt za mnie tego nie zrobi. To wszystko jest tak przyjemne, cały ten trud i ucisk, i jarzmo, i brzemię mistrza, nie, Mistrza, MISTRZA GRY! Nie rozumiałem wcześniej ludzi, którzy biadolili, że przygotowanie do gry może trwać godziny. Ano, może.

Jest to, jak w tytule, gra. Gra ze mną i kartką papieru. Także z zasadami z podręcznika. Z tekstem przygody. Z tabelkami skradzionymi z jakiegoś zakurzonego bloga. Wreszcie z własnymi przygodami, które spisuję tak, jakbym chciał coś więcej z nimi zrobić niż poprowadzić.

I ta gra sprawia mi ogromną radość. Oto JA, twórca, pan życia i śmierci kilku wyimaginowanych obdartusów, który spędza czas wolny rysując własne lochy, oglądając cudze i wyobrażając sobie eksplorację jednych i drugich w nadziei, że gracze kiedyś tam zajrzą.

I jak tu nie stać się władcą ogrów kwantowych?

To nie najgorszy bon mot na koniec, jednak chcę jeszcze odpowiedzieć na to pytanie.

Przygotowanie do gry to gra sama w sobie, gra dla samej siebie, a udana sesja to jej efekt uboczny. No!

Komentarze

  1. Ostatnie zdanie chyba najdobitniej podsumowuje myśl. Według mnie to zabawa narzędziami, przygotowania sprawiają najlepsze wrażenia dla MG. Nie sądziłem, że to powiem, ale przypomniał mi się Paulo Coelho! :D
    Chyba w jednej z jego książek bohater wspomniał o marzeniu dotarcia do celu pielgrzymki, które satysfakcjonuje go tak bardzo, że nie chce doprowadzić do realizacji zamierzonych planów. Wiem to hiperbola problemu, ale coś w tym być może jest...

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przygotowanie do gry to gra sama w sobie, gra dla samej siebie, a udana sesja to jej efekt uboczny. No!"

    To ciekawe, ja z odwrotnego powodu zacząłem grać w stare dnd, nie chciało mi się przygotowywać sesji, a tam są te losowe tabelki wspomagające improwizację. Przygotowanie modułu to może być pięć minut.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynaliśmy grę od LotFPu. Raggi proponuje przygody pełne detali i bardzo przemyślane - dbałość o "wewnętrzną logikę" i/lub spójność estetyczną. Opis lokacji/wydarzeń/postaci jest bardziej rozwlekły od opisu kilku scen. Wcześniej korzystałem przede wszystkim z tej drugiej metody.

      Albo po prostu jestem leniwy i przeczytanie dwudziestu stron przygody/lochu urasta dla mnie do rangi nie wiadomo jakiego wyzwania xD.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Obciążenie i ekwipunek

Ciągłość i podział

Podróż w czasie