"DnD 5e to dwie gry"

Gdzieś w angielskiej blogosferze osrowej przeczytałem tę myśl (chciałbym napisać gdzie, mam jednak lukę w pamięci), że DnD 5e są to tak naprawdę dwie gry, jedna przy stole pomiędzy grającymi, druga bardziej osobista, pomiędzy graczem a jego postacią: przeglądanie podręcznika, planowanie rozwoju postaci, rozważanie różnych opcji, wyobrażanie sobie postaci w działaniu podczas sesji.

Nieszczęsny ten, kto nigdy nie zaznał tych rozkoszy!

Ta osobista gra ma wiele zalet - nie potrzeba do niej innych graczy, niecne plany MP nie druzgoczą marzeń o potędze postaci. Jest może trochę jałowa, jednak przy stole od razu widać, kto jest prawdziwym adeptem tej samotnej sztuki. Jedno spojrzenie i już wiadomo, kto ma zaplanowane cztery ruchy w walce do przodu w trzynastu różnych wariantach tematycznych w zależności od smaku piwa przy stole i ruchów przeciwników, a kto z otwartego podręcznika wybiera odpowiednią zdolność specjalną. Trochę się zagalopowałem, oczywiście, że widać, kto ma otwartą książkę.

To nie jest tak, że wyłącznie kpię, a nawet jeśli, to kpina jest wymierzona we mnie samego równie mocno co w graczy/grę/postaci(?). Podczas dłuższej kampanii, którą prowadził mój przyjaciel (zerknijcie na jego bloga, w krótkich zrywach wrzuca materiały ze swojej kampanii etno-fantasy), zdarzało mi się sięgać do podręcznika i zachwycać możliwościami mojej postaci za poziom albo sześć. Nie sposób odmówić racji spostrzeżeniu, że za sześć poziomów to bardzo odległa przyszłość.

Trudno powiedzieć, że piąta edycja oferuje multum opcji - po prostu te, które są dostępne, są fajne. "Fajne" to raczej pozbawione wyrazu słowo (sic!), ale trafne. Podczas tamtej kampanii (ca dwadzieścia pięć sesji, piątka graczy) pojawiło się 9 postaci. Czwórka z naszej piątki nabierała powoli ochoty na nową postać i gdy tylko nadarzała się okazja do:
  • dezercji,
  • heroicznego poświęcenia,
  • ascezy w górach,
gracz lub graczka łapali się jej kurczowo i "uśmiercali" swoją postać, by próbować zagrać nową. Wciąż zastanawia mnie powszechność tego doświadczenia w naszej drużynie - czyżbyśmy się wszyscy nudzili tą grą w samotności? Czyżby nasze stare postaci przestały nas zabawiać w wolnym czasie? Czyżby klasy postaci miały ograniczony czas zdatności do spożycia? Piętnaście sesji plus minus dwie i do kosza!

Albo może to my jesteśmy zblazowani.

Nie wiem. Za to wiem, że dość już na dziś. Następnym razem przyjrzę się innym dwóm grom w jednym opakowaniu.

Komentarze

  1. Bardzo ciekawa perspektywa. Faktycznie na gry można patrzeć w ten sposób. Ciekawe, jakich jeszcze innych "gier" można by się w jednej grze dopatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o tym chcę napisać kolejny post ;).

      Usuń
  2. Tworzenie postaci, myślenie nad jej koncepcją, historią jaka za nią stoi jest według mnie jedną z esencji rpgów. Dzięki wielkie za ten post, bo skłania do przemyśleń i dobrej dyskusji! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy ;).
      We mnie ta część gry wzbudza mieszane uczucia - jako gracz cenię ją sobie bardzo, jednak te gry, które oferują najwięcej zabawy graczom (z tworzeniem/rozwojem postaci), są też tymi grami, które są bardziej rozbudowane, a to zazwyczaj nie ułatwia życia MG.

      Na tym etapie erpegowej drogi widzę wyraźnie dużą asymetrię w swoim guście gracza i mistrza gry - gry w które z radością bym grał, nie tknąłbym kijem jako prowadzący i vice versa xD.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Plotki, abstrakty i B2

Fate x 5e

Mechaniczny żargon w grze